
Pierwszy dzień w Namibii – przylot i przygotowania
4 sierpnia 2018
Quiver tree forest i plac zabaw olbrzymów w drodze do Hobas (dzień 3)
6 sierpnia 2018Trasę do Kanionu Rybnej rzeki mam rozłożoną na dwa dni. Z postojem w Lapa Lange. Bardzo duży udział w planowaniu trasy miał Jurek z Bocian Safaris. My, obczytani, teoretycznie obeznani z Namibią, skonstruowaliśmy naszą listę „must have” – obowiązkowych punktów wyprawy. Kolejnym krokiem było ustalenia liczby dni i wpasowanie się w ramy czasowe wynikające z przylotu i wylotu z Namibii (i naszych urlopów). Kozacko obczailiśmy trasę wg map googla i nie za bardzo chcieliśmy słyszeć, że „czegoś się nie da”… weryfikacja planów z Jurkiem odrobinę sprowadziła nas na ziemię. Ważne jest stwierdzenie „odrobinę” – odpuściliśmy wodospady Wiktorii, ale cała reszta musiała pozostać. W myślach sobie powtarzałem „najwyżej będziemy wcześniej wstawać” a rodzinie mówiłem to „tylko 400km – mamy na ich przejechanie cały dzień”. Do tego tematu jeszcze wrócimy – tymczasem pierwszy odcinek jest lajtowy – niecałe 300km.
Jedziemy
Pamiętamy o lewej stronie, staramy się pamiętać, aby nie włączać wycieraczek zamiast kierunkowskazów i chłoniemy drogę. Wszystko jest nowe, inne. Znaki, okolica, mijane samochody. W pewnym momencie przez drogę przebiega stadko małp. To chyba pawiany. Z oszołomienia nie robimy im zdjęć – nie bardzo jest gdzie się zatrzymać akurat w tym miejscu. Zresztą miało być ciężko a tu taki fajny asfalt.Skoro jest lajtowo, mamy dużo czasu to daje się skusić znakowi zapraszającemu do Lake Oanob cokolwiek by to nie znaczyło – skoro jest oznaczone, my mamy czas i zapał – to na pewno warto na chwilę zboczyć z trasy. Pierwszym zaskoczeniem jest fakt, że się skończył asfalt. Pomimo tego, że planowaliśmy jazdę bezdrożami przyzwyczajenia są silniejsze – zaskakujemy się i trzy razy sprawdzamy, czy do tego jeziorka na pewno trzeba tędy jechać. Kurczę – strasznie się kurzy… Kolejnym zaskoczeniem jest ładna „brama” na drodze – okazuje się, że teren należy do ośrodka, ale za drobną opłatą możemy wjechać na ‘day visit’. Jedziemy, a co tam… skoro już tu zjechaliśmy z głównej drogi, to sprawdzimy co to za atrakcja. Nagroda objawia się dosłownie po kilkuset metrach – pierwsze stado zebr zarejestrowane na tym wyjeździe. Podbudowani tą atrakcją jeździmy po okolicy jeziorka, próbując odwiedzić zaznaczone na mapie punkty widokowe. Okazują się one pięknie usytuowanymi villami z dość trudnym, „terenowym” dojazdem. Po kilku kolejnych punktach widokowych rezygnujemy z dalszego zwiedzania tego urokliwego miejsca 😊 Niewątpliwym plusem są zaliczone zebry, postój na krótki odpoczynek oraz toaleta w terenie.


Postanawiamy już dziś nie eksperymentować – jedziemy zgodnie z nawigacją wprost do naszej lodgy. Niestety, przychodzi nam się zaprzyjaźnić z drogami szutrowymi i tumanami kurzu.

Lapa Lange
Lapa Lange to urokliwe miejsce położone na totalnym pustkowiu. Od ostatniej miejscowości jechaliśmy blisko godzinę bezdrożami poprzecinanymi jedynie płotami. Ośrodek sprawia wrażenie małej oazy pośrodku skalistej pustyni. Nasze pokoje mają mini tarasiki z widokiem na oczko wodne. Podobno w nocy przychodzą tu całe stada zwierząt: słonie, żyrafy, nosorożce, antylopy, zebry i inne. Na razie z tego dużego poidełka korzystają jedynie strusie.Lokujemy się w pokojach i planujemy iść coś zjeść. Niestety okazuje się, że kolacja dostępna jest dopiero od 19. Poprzestajemy na napojach i po krótkim orzeźwieniu kontynuujemy eksplorację. Za budynkami odkrywamy teren ogrodzony wysokim płotem pod napięciem (czy napięcie było nie sprawdzaliśmy – były druty), a za nim wylegujące się gepardy! Jurek w rozpisce wspomniał, że będą gepardy, ale większa jest radość z samodzielnego odkrycia. Próbujemy zainteresować swoimi osobami leżące kociaki gdy nagle z oddali nachodzą kolejne. Super! Ale blisko! Piękne są. Już wiemy, że chcemy tam wejść, bo ponoć można.
Udajemy się na recepcję po drodze wpadając na stadko antylop pasących się na trawniku przed domkami. Uparcie próbują strzyc trawnik, ale widać, że trawa jest dla nich chyba za krótka. Na odwiedziny u gepardów umawiamy się na 17:30 – akurat godzinkę przed zachodem słońca – będzie najlepsze światło do robienia zdjęć.
Miało być 17:30 a tymczasem nasz przewodnik się spóźnia… Czy on nie wie, że słońce nie poczeka? Oczywiście żartuję… cieszymy się okolicznościami przyrody i spokojnie czekamy. Gdy już przyszedł dużym zdziwieniem dla nas było to, że prowadzi nas w zupełnie inną stronę niż ta, gdzie wyczailiśmy grupkę tych pięknych kotków. Mijamy pole campingowe – jutro my tez będziemy rozkładać namioty, palić ognisko i grillować mięso. Podchodzimy do innego ogrodzenia, przewodnik otwiera dość sporą bramę (tak dużą, że stado krów przeleciałoby przez nią niezauważone). Co ciekawe zostawia ją otwartą. Mówi, że to nie problem, że kiedyś jej nigdy nie zamykali…
Miało być 17:30 a tymczasem nasz przewodnik się spóźnia… Czy on nie wie, że słońce nie poczeka? Oczywiście żartuję… cieszymy się okolicznościami przyrody i spokojnie czekamy. Gdy już przyszedł dużym zdziwieniem dla nas było to, że prowadzi nas w zupełnie inną stronę niż ta, gdzie wyczailiśmy grupkę tych pięknych kotków. Mijamy pole campingowe – jutro my tez będziemy rozkładać namioty, palić ognisko i grillować mięso. Podchodzimy do innego ogrodzenia, przewodnik otwiera dość sporą bramę (tak dużą, że stado krów przeleciałoby przez nią niezauważone). Co ciekawe zostawia ją otwartą. Mówi, że to nie problem, że kiedyś jej nigdy nie zamykali…

Spotkanie z gepardami
Idziemy jeszcze chwilę i nagle w trawie coś się rusza. Jest, powoli idzie w naszą stronę. Duży jest. Głowa na wysokości mojego pasa. Jest i drugi… a za nim trzeci. Idą do nas. Niesamowite wrażenie. Zamieramy bez ruchu. Opiekun nas uspakaja, że nie musimy się bać – podobno są najedzone 😊 Też mi pocieszenie… spowalniamy swoje ruchy przyglądając się rozwojowi sytuacji i robiąc zdjęcia, które będą być może ostatnimi.Ośmielamy się odrobinę patrząc na to, jak opiekun kotków się do nich tuli. Sami mimo wszystko czujemy respekt. Zdaje się, że są poddenerwowane, chodzą szybko, cały czas z ich gardeł wydobywa się ciągły mruk (a może warkot?). Darek daje się lizać, Zuzka uparcie molestuje kotka, aby móc go wytarmosić, a ja staram się wpłynąć na ich kurs, żeby odpowiednio zapozowały.
Niby gepardy „z farmy”, ale wrażenia są niesamowite. Piękne, duże zwierzęta. Dostojne i mimo wszystko groźne. Spędzamy z nimi około godziny, do zachodu słońca.
Wraz z zachodem słońca spada temperatura i zaczyna doskwierać chłodny wiatr. W pokojach też nie jest zbyt ciepło – używamy klimatyzacji do grzania, a na kolację idziemy w kurtkach puchowych. Z niepokojem myśmy o kolejnej nocy w namiocie.
Do północy monitorujemy oczko wodne… Przychodzą żyrafy, przychodzą antylopy i przychodzi coś jeszcze, ale niestety oświetlenie jest za słabe, aby ocenić co to jest ☹ (może to nosorożce???).
Aaa… bym zapomniał się pochwalić.
Zeżarliśmy na kolację Oryxa.
Tak… Mieliśmy wyrzuty sumienia. Zuzia miała największe.
Do momentu spróbowania – wspaniałe mięsko. Polecamy!

Zapisz się na powiadomienia
Podoba Ci się u nas?
Chcesz być powiadamiany o nowych wpisach? Dodaj swój adres email do listy wysyłkowej, a otrzymasz powiadomienie o każdym nowym wpisie. :-) Nie spamujemy, nie udostępniamy adresów, zawsze możesz się wypisać.
Chcesz być powiadamiany o nowych wpisach? Dodaj swój adres email do listy wysyłkowej, a otrzymasz powiadomienie o każdym nowym wpisie. :-) Nie spamujemy, nie udostępniamy adresów, zawsze możesz się wypisać.
Subskrybuj
0 komentarzy
najnowszy