Z wizytą w wiosce Himba (dzień 10)
2 września 2018C holerka zachciało mi się survivalu. Jakbym za mało w młodości w to się bawił… Jak to było? Jak to było – najpierw ogień potem schronienie czy najpierw woda potem jedzenie, a na końcu dach nad głową?
Nieskutecznie próbuje nastrugać drzazg do rozpalenia ogniska. Kurczę – to afrykańskie drewno jest twarde jak skamielina. A na dodatek, czego się człowiek nie dotknie, to wszędzie kolce, zadziory, drzazgi. Nic nie jest przyjazne, a wszyscy rozpisują się o tym mega przyjaznym czarnym lądzie.
Nadal walczę o ogień. Jedyny plus tych zmagań jest taki, że chwilowo zrobiło mi się ciepło, pomimo tego, ze temperatura zaczęła już wyraźnie się obniżać. Podobnie jak słońce na horyzoncie. Jak to było – każdy palec wysokości słońca nad lądem to 15 minut do zachodu? A może tylko pięć? Fajnie się oglądało odcinki sztuki przetrwania z Bearem Gryllsem, tylko trudno przekuć to co się widziało w praktyczne zastosowanie.
Krzesiwo puszcza iskierki tak małe, że ledwo zauważalne. Jak do cholery ma się coś zapalić od tej słabizny? Buszmeni rozpalali ogień za pomocą tarcia – to nie dla mnie – nie mam niezbędnego oprzyrządowania i nie mam czasu, aby go szukać. Za to wykorzystuję suchą trawę i do niej wpuszczam kolejne mikro iskierki… Jeśli zaraz się nie zapali to za chwilę z mojego krzesiwa nic nie zostanie, bo przykładam coraz większa siłę w nadziei na odpalenie.
Rozglądam się w poszukiwaniu paliwa do ogniska – poza dość dużą kłodą nie ma w zasięgu wzroku niczego sensownego w odpowiednich ilościach. Zresztą zrobiła się szarówka i już niewiele widać. Przyciągam co się da i co jestem w stanie zauważyć do ognia i dociera do mnie świadomość, że nie starczy tego na całą noc Wygrzebuję z plecaka czołówkę – cud techniki. Długość świecenia blisko 80 godzin – starczy mi na kilka nocy, a jak będę oszczędzał, to nawet na tydzień… Co z tego… ostatnio pożyczała ją Asia i nie wyłączyła Tyle razy jej mówiłem, aby sprawdzała jak odkłada! Że jeden pstryk nie wystarczy, bo wtedy przełącza się tylko w tryb oszczędny… że potrzebne są dwa pstryki, aby ją wyłączyć. Więc mam czołówkę, którą sobie mogę wsadzić… do ogniska – może da się z niej zrobić pochodnię… Szkoda, że Asi tu nie ma – sama odczułaby na własnej skórze rezultaty swojego postępowania…
Cholerka – jak ja rozbije namiot? Tu nawet kawałka równego terenu nie ma – wszędzie chaszcze, kamienie i nierówności. We wszystkich książkach i opisach autorzy posługują się sformułowaniem „zapada zmrok”… cholewcia, co za poetyckość. Zmrok może i zapada, ale trwa to kilka sekund i głęboka szarówa otacza cię znienacka w oka mgnieniu. Mrugasz i jest już ciemno. Jak w horrorze…
Moje rachityczne ognisko przynajmniej staje się zauważalne – nie zgubię się odchodząc na dwa metry. Dalej nie ma co iść, bo nie dojrzę już lekko tlących się gałązek. Tlą się niewiele mocniej niż dioda led wyczerpanej czołówki. Wystarczająco by je zauważyć, za słabo by cokolwiek oświetlić.
jakieś odległe odgłosy zwierzyny… pękające gałązki i szeleszczące krzaki. Kurde – całkiem blisko to słychać. Ponoć dzikie zwierzęta boją się ognia. Tylko nigdzie nie wspominają, jak duży to musi być ogień. Mój jest tak mały, że jak się do niego zbliżę to go zasłonię. Bezpiecznie jest metr od ogniska, czy może trzeba się położyć w jego środku? Kurde, kurde, kurde – czy my nie mieliśmy spać w samochodzie? Lub w namiotach na jego dachu? Coś tu się popierniczyło. Gdzie jest Asia i Zuzia i dlaczego te odgłosy w krzakach robią się coraz głośniejsze?
Chyba nie ma co panikować – najlepiej się skulić i doczekać do rana. Gdybym miał swoją latarkę… hit techniki.. 1000 lumenów… przeczesałbym snopem światła pobliskie zarośla i rozwiał swoje obawy. Tymczasem gdzie nie spojrzę widzę, jakby ktoś rozwiesił dziesiątki wyczerpanych czołówek w okolicznych krzakach. Ledwo tlące się żółtawe punkciki. Chyba mam zwidy… czas kłaść się spać, bo inaczej zwariuję… zwijam się w kłębek przy moim mikro ognisku. Na szczęście ta wielka kłoda zaczęła się już lekko żarzyć – mam nadzieję, że będzie się tliła do rana. Od strony pleców otacza mnie przejmujący chłód, z przodu niemal się przypiekam na ogniu.
- Paweł, Paweł… Ty nie wstajesz dziś do pracy?
No i czar prysł… A mógł człowiek przeżyć swoją kolejną przygodę :-)
ps.
Chciałabym zdemontować jakobym nie wyłączała czołówek i latarek. Tak, zdarzyło mi się to raz (słownie jeden raz), prawie 10 lat temu… nie spodziewałam się, że ta trauma będzie Cię nawiedzała w koszmarach mężusiu.
ps.2:
Ja uwielbiam takie sny... Im bardziej są realne tym lepiej. Nie zawsze muszą mieć akcent horroru... czasem śni mi się, że się gubimy, że poznajemy nowych ludzi, że się spóźniamy na samolot. O nie... tych ze spóźnieniem się na samolot nie lubię ;-)
A Wam śnią się podróże?
Zapisz się na powiadomienia
Chcesz być powiadamiany o nowych wpisach? Dodaj swój adres email do listy wysyłkowej, a otrzymasz powiadomienie o każdym nowym wpisie. :-) Nie spamujemy, nie udostępniamy adresów, zawsze możesz się wypisać.